Megalomania w PKS czyli tramwaj, który po Warcie... nie pływa
KONIN JEST NASZ
Historia tramwaju wodnego w Koninie zapowiadała się naprawdę dobrze i mogła mieć równie dobry ciąg dalszy. Ale ktoś wymyślił, że jednostkę pływającą zbudują... mechanicy samochodowi.
A przecież pomysł radnego Kazimierza Lipińskiego był wprost znakomity. Proszę sobie wyobrazić piękny słoneczny dzień i rodzinną wyprawę niedużą łódką o napędzie motorowym z bulwaru do pomostu za amfiteatrem, a nawet dalej do śluzy na kanale Warta-Gopło. I w drugą stronę.
Wystarczyło na początek kupić niedużą łódź motorową, która pozwoliłaby sprawdzić popyt na tego rodzaju usługę i opracować biznesplan przedsięwzięcia. W drugim roku - gdyby pomysł chwycił - można by zakupić drugą jednostkę, może większą i z czasem wydłużyć rejsy do Jeziora Pątnowskiego oraz w drugą stronę – do Chorznia, a nawet dalej. To mogła – i wciąż zresztą jeszcze może być - prawdziwa atrakcja turystyczna Konina.
Zamiast kupić, ktoś wpadł na pomysł, żeby tramwaj wodny zbudował koniński PKS, który ma wolną halę i moce przerobowe. Brak mu było tylko – bagatela – doświadczenia. Błędy zaczęły się więc już w fazie projektowania. Zamiast niedużej, zwrotnej jednostki wymyślono tramwaj wodny o wyporności aż 6 ton (na zdjęciu niżej). I jakby tego było mało, napędzany potężnym, ale jednym tylko silnikiem. A na wąskiej Warcie, gdzie konieczna jest precyzja manewrów, najlepiej by się sprawdziły dwa mniejsze napędy, podczepione do każdego z pływaków, lub ster strumieniowy.
No i bubel ostatni, który wyszedł na jaw już po trzech tygodniach użytkowania tramwaju wodnego – nadbudówka. Bo wszystko, co pływa, musi być zrobione z materiałów odpornych na jednoczesne niszczące działanie słońca, wody i wiatru. A koniński „okręt” został wykonany z tworzyw, które już po kilku tygodniach zaczęły się rozpadać.
Dziękujemy za Twoją obecność. Obserwuj nas w Wiadomościach Google, aby być na bieżąco.