Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościDo sypialni proboszcza Liszkowskiego weszli w lwich maskach

Do sypialni proboszcza Liszkowskiego weszli w lwich maskach

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Do sypialni proboszcza Liszkowskiego weszli w lwich maskach

Dwieście pięćdziesiąt lat temu komisja arcybiskupia orzekła, że duch, widziany w Gosławicach w 1764 roku przez ówczesnego proboszcza Andrzeja Liszkowskiego i kilka innych osób, był... prawdziwy!

Ale jeśli ktoś wyobraża sobie, że świadkowie opisywali białą zjawę, snującą się leniwie po zamkowych korytarzach, jest w błędzie. Widziadłu owemu towarzyszył bowiem tłum innych potępieńców oraz, pilnujące ich, dwie postacie w „lwiej larwie”, prowadzące „strasznego zwierza z łbem na postać wieprza, ogniem także tchnącego”.

Zastąpił drogę koniowi

Pierwszy raz proboszcz Liszkowski zobaczył ducha 6 lutego 1757 r. Zapamiętał tę datę tak dokładnie, bo stało się to - jak zeznał później przed biskupimi urzędnikami - „pierwszego roku mego plebaństwa w Gosławicach”, a zjawę spotkał w drodze do Lichenia, dokąd został zaproszony na uroczystości ku czci świętej Doroty, patronki tamtejszego kościoła, podczas których miał wygłosić kazanie.

Kiedy był już blisko celu, z daleka rzucił mu się w oczy pomarańczowy żupan, sięgający kostek wysokiego piechura, zdążającego w jego stronę. Mężczyzna zastąpił drogę koniowi gosławskiego plebana i zapytał go po łacinie, dokąd zmierza. Ksiądz Liszkowski wyjawił (również po łacinie) mężczyźnie cel podróży, nie podejrzewając jeszcze, kto go zatrzymał. Wędrowiec miał już swoje lata i widać po nim było zmęczenie podróżą. Na żupan miał narzuconą „jubkę pieprzykowatego koloru”, a na głowie „rogatą czapkę futrzaną”, nieco już wytartą.

Trupia maska

Dowiedziawszy się, że ma do czynienia z proboszczem z Gosławic, wędrowiec wdał się w krótkie rozważania o wielmożach, pozbawiających sługi boże źródeł utrzymania, po czym, ozdobiona czarnym wąsem, podłużna – jak ją opisał komisji arcybiskupiej - twarz piechura zmieniła się nagle w trupią głowę.

- Trwała ta trupia maska na tym jakoby człowieku pięć minut, mniej lub więcej. Rozsądnie miarkować nie mogę, bom się był bardzo zląkł – tłumaczył ksiądz Liszkowski jedenaście lat później kościelnej komisji. A po owych pięciu minutach zjawa zniknęła sprzed oczu przerażonego księdza, jakby jej nigdy tam nie było.

Z łbem wieprza

I wróciła dopiero po siedmiu latach, by się ponownie objawić na gosławskiej plebanii. Któregoś dnia roku 1764, kilkadziesiąt minut przed północą (ksiądz liczył bicia zegara) uszu plebana doszło „brzęknięcie klamki”, po czym drzwi się otworzyły, a w izbie nieco pojaśniało, dzięki czemu dało się zauważyć postać w lwiej larwie (czyli masce), czarnym ogniem „tchnącą z uszu, oczu, nozdrzów, gęby, za sobą prowadzącą na łańcuszku strasznego zwierza, mającego łeb na postać wieprza, ogniem także tchnącego”.

strona 1 z 3
strona 1/3
Do sypialni proboszcza Liszkowskiego weszli w lwich maskach
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole