Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościNie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Konińska baza noclegowa wciąż działa!

Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Konińska baza noclegowa wciąż działa!

Dodano: , Żródło: LM.pl
Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Konińska baza noclegowa wciąż działa!
pomoc uchodźcom

Mija miesiąc od ataku Rosji na Ukrainę. Od wybuchu wojny przez konińską bazę noclegową, prowadzoną przez społeczników, przewinęło się ponad dwa tysiące uchodźców. Ich historie łamią serca!

Wzruszające, przerażające, ale też z happy endem. Historie uchodźców z Ukrainy, z którymi zetknęła się grupa dziesięciu społeczników działających w tzw. „konińskim call center” chwytają za serce. Jak mówią, robią to bo sami nigdy nie chcieliby znaleźć się w podobnej sytuacji, a gdyby mieli się w niej znaleźć to chcieliby, żeby ktoś się nimi zaopiekował.

– Pomaganie wzbogaca i trzeba to robić – podkreślają.

Po wybuchu wojny w Ukrainie wiadomo było, że do Polski zacznie nadciągać fala uchodźców. Nikt nie był na to przygotowany. Nie wiadomo było co robić i jak działać, również w Koninie. W sieci już pierwszego dnia (24 lutego) pojawiły się oferty osób chętnych do przyjęcia obywateli Ukrainy. Nie trzeba było długo czekać, żeby pojawili się społecznicy, którzy nie czekając na reakcję władz, ruszyli z pomocą.

– W sobotę założyłem numer telefonu i o godz. 22.00 go uruchomiłem. Zaraz potem były już cztery telefony – opowiada Tristan. – Było wiele osób chętnych do oddania swojego mieszkania, czy domu, ale zrobił się chaos. Chcieliśmy, żeby wszystko było w jednym miejscu. Stworzyłem formularz bazy noclegowej i od niedzieli szerował w mediach społecznościowych – dodaje.

Tego samego dnia wiadomo było, że z obsługą bazy sam sobie nie poradzi. W bibliotece, do której mieszkańcy przynosili dary, spotkał się z Olgą i Martą.

– Dowiedziałam się, że potrzebna jest pomoc. Od razu w to weszłam – mówi Olga.

Zaczęła tworzyć się grupa, która odbierała telefony zarówno od osób chętnych do przyjęcia uchodźców jak i od tych, którzy tej pomocy potrzebowali. W poniedziałek pierwszy dyżur w „call center” miał Adam.

– Pamiętam telefon od pana, który wyruszył na granicę. Stał tam 10 godzin w punkcie recepcyjnym. Cały czas byliśmy w kontakcie telefonicznym. Znalazłem im miejsce w parafii w Żychlinie. Ta rodzina cały czas tam jest – opowiada Adam.

Dyżurowanie najpierw miało być jednoosobowe. Szybko się okazało, że nie da się tego zrobić. Telefon dzwonił niemal non stop, w dzień i w nocy. Baza puchła, przybywało miejsc. W szczytowym momencie było ich około 1100. Z drugiej strony pojawiało się coraz więcej osób potrzebujących. Ludzie przywozili uchodźców z granicy, przyjeżdżały autokary, wszyscy potrzebowali dachu nad głową.

– Uruchomiliśmy drugi numer, bo pierwszy był ciągle zajęty i nie mieliśmy jak oddzwaniać – mówi Tristan.

– Na początku to były grupowe spotkania. Jeden odbierał telefon, drugi sprawdzał w bazie, a trzeci oddzwaniał – podkreśla Emilia.

- Musiały być trzy, cztery osoby na dyżurze bo przyjeżdżały duże grupy, rodziny po siedem, czasem jedenaście osób. Trzeba było je podzielić, poszukać im miejsca. Wszystko musiało być przemyślane, bo ciążyła na nas odpowiedzialność za tych ludzi – dodaje Olga.

Każdy dzień był dla nich nowym doświadczeniem. Na własnych błędach uczyli się budowania bazy i pomocy uchodźcom. Zmieniali formularz, starali się wszystko zrobić tak, żeby jak najłatwiej było lokować ludzi.

- Wprowadziliśmy opcję dodatkowych uwag jak np. przyjmę tylko mamę z dzieckiem, przyjmę bez zwierząt, ze zwierzętami, osobę z niepełnosprawnością, wyposażony czy niewyposażony dom. Od początku czuliśmy się mega odpowiedzialni za osoby, które dają schronienie jak i za te, które przyjeżdżają. Łączenie rodzin wymagało od nas dużo emocji. Bardzo się angażowaliśmy. Ludzie opowiadali nam pół swojego życia, otwierali się przed nami – mówi Adam.

strona 1 z 3
strona 1/3
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole