Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościPodziękowania dla górnika z Chin oraz ślusarza, który uratował koparkę

Podziękowania dla górnika z Chin oraz ślusarza, który uratował koparkę

KONIŃSKIE WSPOMNIENIA

Dodano:
Podziękowania dla górnika z Chin oraz ślusarza, który uratował koparkę
Konińskie Wspomnienia

Za dwa tygodnie w Koninie odbędzie się przemarsz „w podzięce kopalni Konin” i jej pracownikom. To społeczna i całkowicie prywatna inicjatywa, żeby na kilkanaście miesięcy przed definitywnym zakończeniem wydobycia węgla brunatnego w naszym regionie okazać uznanie dla górniczego trudu, którego owocem jest osiemdziesiąt lat rozwoju miasta i Zagłębia Konińskiego.

Szydercy lubią wypominać koninianom, że większość z nich przeprowadziła się do bloków nowego osiedla ze wsi razem ze swoimi kurami i świniami, które trzymali w wannach. Nie można wykluczyć, że gdzieś coś takiego się zdarzyło, ale w ciągu tych kilkunastu już lat opisywania historii dawnego Konina i kopalni nie natknąłem się na żaden tego rodzaju przypadek. A pytałem o to wiele osób. Prawda jest znacznie bardziej skomplikowana, a przez to i fascynująca.

Elita od Włodarczyka i Reymonda

Bowiem konińską kopalnię budowała tak podczas wojny, jak i po jej zakończeniu robotnicza elita z całego powiatu. Potem - oprócz miejscowych - przyjeżdżali tu pracować ludzie nie tylko z najdalszych zakątków Polski, ale i różnych stron Europy a nawet Azji. Dzięki nim powstało miasto kilka razy większe od tego przedwojennego. Co zresztą wcale nie znaczy, że jest ono lepsze od tamtego. Jedno jest pewne, że gdyby nie kopalnia, wielu z nas nie byłoby tu, gdzie jesteśmy teraz, a jeszcze inni nie mieliby nawet okazji pojawić się na tym świecie. Dlatego mamy za co dziękować kopalni Konin i jej pracownikom.

Zacznę od robotniczej elity Konina, przy czym od razu muszę poczynić zastrzeżenie, że przed wojną znaczyło to zupełnie coś innego niż dzisiaj. Standardem wykształcenia były wtedy cztery klasy szkoły powszechnej, a do elity zaliczany był robotnik, który ukończył szkolenie zawodowe, najczęściej w fachu ślusarskim. I takich właśnie szukali Niemcy, kiedy rozpoczynali budowę odkrywki węgla brunatnego na Glince. Znajdowali ich w Cukrowni „Gosławice” lub którejś z fabryk maszyn rolniczych: Reymonda, Włodarczyka lub Zaremby.

Od mydła do węgla

Z tej pierwszej wywodził się Antoni Szulczyński (fot. 1), którego ojciec był strycharzem czyli rzemieślnikiem wyrabiającym cegły. Wypalał ją w piecach polowych, budowanych na posesjach gospodarzy na tyle zamożnych, że stać ich było na zatrudnienie fachowców do budowy domów czy zabudowań gospodarczych. Kiedy brakowało zleceń, wypuszczali się całą rodziną w dalsze okolice w poszukiwaniu pracy. To dlatego pan Antoni urodził się w Radogoszczy, która dzisiaj jest częścią Łodzi. To on w sierpniu 1946 roku razem ze Stanisławem Kozłowskim zamknął się w kotłowni, żeby rozpalić węglem brunatnym kocioł, który podczas poprzednich prób wybuchał już dwukrotnie.

Równie ciekawą postacią był Stanisław Kozłowski (na fot. 2 stoi na dole w środku). Na stanowisku dyrektora kopalni zastąpił Ignacego Tłoczka, który drogę z Pyzdr do Konina pokonał piechotą. Trudno o większy kontrast między tymi dwoma pierwszymi kierownikami zakładu wydobywczego. Ignacy Tłoczek był przedwojennym absolwentem wydziału architektury na Politechnice Warszawskiej, a jego następca ukończył jedynie technikum budowlane. Ale miał za to doświadczenie w kierowaniu własną fabryką chemiczną, zajmującą się przed 1939 rokiem produkcją między innymi mydła Henko i „samodziałającego proszku do prania” - jak głosiła prasowa reklama - „Boran”. Jak na owe czasy kierował kopalnią wyjątkowo długo, bo w latach 1945-1947 oraz 1950-1953.

Ślusarz, który uratował koparkę

Również z Cukrowni Gosławice wywodził się Szczepan Różański, który urodził się w Niemczech, dokąd jego rodzice wyjechali w poszukiwaniu pracy. Miał 23 lata, kiedy zdobył zawód ślusarza. Do kopalni trafił bardzo wcześnie, kiedy jej właściwie jeszcze nie było, bo już w 1940 roku został przez okupantów włączony do zespołu prowadzącego wiercenia badawcze. Dwa lata później został na odkrywce najpierw maszynistą lokomotywy, a od 1943 roku operatorem jednonaczyniowej koparki tytan. Po wojnie awansował najpierw na sztygara, potem na kierownika robót górniczych, a w sierpniu roku 1960 został sztygarem zmianowym oddziału wydobycia węgla i robót dołowych na Gosławicach.

Kilka tygodni później rozmiękły grunt osunął się aż o siedem metrów spod wielkiej koparki Ds-1120, co spowodowało jej przechylenie o 29 stopni i zawiśnięcie nad głębokim na piętnaście metrów wyrobiskiem (fot. 3). Poproszeni o pomoc Niemcy zalecili demontaż maszyny i złomowanie uszkodzonych części. Montaż nowej miał potrwać co najmniej dziewięć miesięcy, co groziło wyłączeniem z powodu braku paliwa otwartej zaledwie dwa lata wcześniej Elektrowni Konin. Wtedy Szczepan Różański zaproponował, żeby stopniowo wybrać ziemię spod tej części maszyny, która znajdowała się wyżej i w ten sposób opuścić ją o siedem metrów, do poziomu na który osunęła się po stronie wyrobiska.

strona 1 z 2
strona 1/2
Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole